Rudná magistrála

Temat chodził mnie po głowie od czasu dłuższego. Mniej znane górskie pasma słowackie szanuję nie od dziś za kameralność, spokój i niepowtarzalny klimat, o Muránskiej Planinie głosy zachwytu znajomkostwo przedstawiało również. Gdy wchłonąłem relację menela wiedziałem już, że kwestią czasu będzie realizacja tematu w całości i bez wykrętów. Tak też się stało w lipcu, towarzyszył mi Mateusz, a przejście bez cienia wątpliwości zaliczyć należy do wyjątkowo satysfakcjonujących.

Zacznijmy jednak od początku, czym ta Rudná magistrála jest? To drugi (lub trzeci, rabini nie osiągnęli konsensusu) najdłuższy szlak turystyczny Słowacji. Trasa obejmuje regiony związane z historią górnictwa i zaczyna się w mieścinie Zlaté Moravce, kończy się na szczycie Stolicy, prowadzi głównie przez łańcuch Rudaw Słowackich, a według słowackiego podziału można tu turlać się przez: Hroński Inowiec, Góry Szczawnickie, Kotlinę Plieszowską, Jaworie, Ostrôžky, Kotlinę Zwoleńską, Poľanę, Góry Weporskie, Kras Spisko-Gemerski i Góry Stolickie. Uffff, sporo tego, nie ma na co czekać, zaczynamy.

2020-07-11: Zlaté Moravce – łąki nad Žitavanami

Podróż na start zajmuje nam prawie cały dzień; zaczynamy w Warszawie bladym świtem, dworzec autobusowy Zlaté Moravce osiągamy późnym popołudniem. Powoli szykujemy się do wyruszenia na szlak, ostatnie zakupy w Billi, ostatni obiad w knajpie, w końcu już nie ma co przedłużać, turlamy się pod dworzec kolejowy stanąć pod kropą. Szlak, jak przystało na poważną imprezę sięgającą ćwierć tysiąca kilometrów, znakowany jest na czerwono.

Teraz już oficjalnie jesteśmy na trasie, wracamy do centrum miasta, opuszczamy je asfalcikiem w kierunku na Žitavany, na razie jest płasko i fajnie, ale to ostatnie takie chwile. W tle Wielki Inowiec, jutro tam będziemy, a tu powoli wieczór nadchodzi.

W Žitavanach kończy się asfalt, łoimy dalej pod górę lasem, i tu uderzam do Mateusza w te słowa:
– patrz pan, to już chyba trzeci czy czwarty zamalowany znaczek, ktoś tu bardzo nie lubi tego szlaku.
Nie wywołało to w nas żadnej specjalnej refleksji jeszcze, zwalam ten fakt na niewyspanie, spaliśmy po 3h. Dopiero kilkanaście zamalowanych znaczków później sprawdzamy rzeczywistość, okazuje się, że szlak to tu owszem, kiedyś był, ale żółty i dawno temu. Na szczęście prowadzi to dość równolegle do zamierzonej trasy, ale tak pokpić temat w pierwszych godzinach imprezy, to trzeba mieć talent jednakowoż.

Nie ma też jednak tego złego, co by na dobre, na starym szlaku rychło docieramy na piękną łąkę, dwa razy nie trzeba nam takiego zaproszenia powtarzać, trzeba odespać, nabrać sił, przypomnieć sobie jak wygląda szlak, którego nie zlikwidowano…

2020-07-12: łąki nad Žitavanami – sedlo na Plese

Z rana kontynuujemy wędrówkę szlakiem zamalowanego szlakowania, aż wychodzimy na stokówkę pod kamieniołomem Benát, nią już wracamy na właściwy szlak. Turlamy się przez Obycké łąki, pięknie tu jest, klimat godny najwyższego szacunku, jest tak, jak miało być.

Dalej podejście przez las, stabilnie nabieramy wysokości, aż wychodzimy na Inovecké sedlo. Do chaty blisko, ale tu też trzeba doznać odpoczynku, mamy czas.

Jeszcze kwadransik i meldujemy się pod drzwiami schroniska. Chata Inovec oferuje niestandardową atrakcję, możliwość konsumpcji piwa z widokiem na elektrownię jądrową Mochovce, tego w planach nie miałem, a robi mi to dobrze na duszy jak i na ciele.

Wielki Inowiec (905 m) to najwyższy szczyt Hrońskiego Inowca, szlak robi dziwną ósemkę przez skałki w strefie szczytowej, troszkę zakręciło nam się w głowach od tego, ale jakoś wybrnęliśmy. Widoki „lekko” zarośnięte, nie zabawiamy tu specjalnie długo.

Schodzimy w kierunku miasta Nová Baňa, przed nami wpierw miejscowość Bukovina. Nie powiem, zrobiło mi się miękko na duszy.

Bukovinę minęliśmy, do miasta już tylko kawałek, uparty czytelnik mógłby dopatrzeć się, że zahaczamy nawet o pasmo Ptacznika, ale to już drobiazgowość wyższego poziomu. W mieście nawiedzamy Tesco, zapasy trzeba uzupełnić. Podejmuję próbę zostawienia kijków na skwerze przed sklepem, ale po zakupach wciąż tam leżą, dość głupio by było tak zostać bez osprzętu na samym początku wycieczki. Dalej pętelka pod wiaduktem przy dworcu kolejowym, a potem upojny odcinek asfaltem do Rudna nad Hronem, kilka kilometrów w pełnym słońcu, mmm, tego mnie było trzeba.

Za Rudnem wciskamy się już w Góry Szczawnickie, szlak tu biegnie nieco dziwnie, omija większość wysokich i widokowych szczytów pasma, to jeden z mniej udanych odcinków magistrali chyba. Tupiemy wyraźną drogą leśną, na nocleg lokujemy się gdzieś w okolicy przełęczy na Plese, tu okazuje się, że Mateusz drugi dzień na plecach targa pełną butelkę wina, takie poświęcenie to ja szanuję.

2020-07-13: sedlo na Plese – Bańska Szczawnica, hotel Kerling

Z rana znowu przez las, droga równa, z rzadka coś widać. Stamtąd przyszliśmy, w dolinie Nová Baňa, a nad nią Wielki Inowiec.

Schodzimy na sedlo Lachtriska, piękne miejsce, choć standardy utrzymania murawy na boisku nie wzbudziłyby entuzjazmu FIFA.

Z trasy do Vysokiej coś sfociłem, ale moja skleroza nie pozwala mi zidentyfikować widocznych szczytów, ktoś z szanpaństwa czytelnictwa być może mnie wesprze?

W Vysokiej sklep jest zamknięty, bo jest poniedziałek. Średnio trafia do mnie logika godzin otwarcia słowackich sklepów w małych miejscowościach, ale tym razem udało nam się oszukać system. Na parking pod sklepem podjechał vanem facet, kręci się wokół budynku, gdzieś dzwoni, po chwili przychodzi sklepowa i otwiera mu wrota. Nie trzeba nam dwa razy powtarzać, wbijamy się na krzywy ryj, szefowo, da radę dwa piwka turystom? Da radę, co ma nie dać, tylko gotówką proszę, bo prądu nie ma, typ przyjechał naprawić. Dalej następuje irytujący odcinek, asfaltem aż nad Richnavske jeziorko, dobrze ponad godzinę się z tym męczymy, a to jeszcze nie koniec. Po drodze bywa jednak całkiem ładnie, łagodzi to odczucia i obyczaje.

Krótko posileni nad stawami udajemy się dalej, na sedlo Krížna. Szlak tutaj jakieś dziwne sztuki wyczynia i generalnie rzeczywistość i mapa są ze sobą w dość ostrym konflikcie. Jakoś jednak ogarniamy się, po drodze można rzucić okiem na troszkę przestrzeni, zawsze to milej się gubić z widokiem.

Dalej jakoś bez większych wzruszeń powoli wkraczamy do miasta. Wytyczający szlak zrobili tu dobrą robotę, asfalt ograniczony do niezbędnego minimum, sporo bocznych dróżek, ale nie jest to najbardziej porywający odcinek; w końcu ostatnie odświeżenie zimnymi napojami nad stawem Klinger i już nieuchronnie wkraczamy do centrum Bańskiej Szczawnicy. Dziś zmęczenie bierze górę, logujemy się do hotelu Kerling, łóżko i ciepły prysznic może nas nie zabiją, siły się przydadzą.

2020-07-14: Bańska Szczawnica, hotel Kerling – Zaježová

Wyjście z Bańskiej Szczawnicy to znowu konkretna porcja asfaltu, przez osiedla, szosą na Banský Studenec. Na chwilę szlak chowa się w las równolegle do drogi, ale przed Studencem znowu trzeba pogodzić się z nieprzyjazną nawierzchnią. Odpoczniemy nad jeziorkiem w Studencu, nabierzemy sił na dalszą drogę, teraz przed nami sedlo Veterná, jest godnie, klimat wylewa się z każdego zakątka.

Kawałeczek przez las i już przed nami metropolia Babina, z każdą minutą robi się piękniej.

W Babinie usiądziemy nad kufelkiem, czemu nie, nie można tak o suchym pysku maszerować. Przeciskamy się tunelikiem pod szosą i dalej robią się jaja jakich świat nie widział. Znaczy, jest pięknie, nie ma co ukrywać.

No ale znakarz na tym odcinku chyba również przysiadł nad kufelkiem miast malować znaki, na dodatek szlak zmienił przebieg, starą drogę zjadł kamieniołom, wychodzimy finalnie prawie dobrze, Sása o kilometr asfaltu od nas. Dalej do Zaježovej chyba cały czas asfaltem? Nie wiem, nie pamiętam, wyparłem, w bok patrzę, a nie pod nogi.

Wieczór powoli nadchodzi, Zaježová przed nami, idylla.

Mijamy wieś, przystanek PKS i sklep, odbijamy w prawo, tam jest źródełko, na namioty też znalazł się kawałek przestrzeni, o to nam chodziło. Potem się okaże, że to ostatni nocleg w namiocie na tym przejściu, ale nie uprzedzajmy faktów.

2020-07-15: Zaježová – Detva, hotel Detva

Dzisiaj ogarniamy pasmo Jaworie i zahaczamy o Ostrôžky, nic mi to nie mówi specjalnie, przygoda przed nami. Żegnamy się z gościnną Zaježovą.

Witamy się z Polomami. Pogoda w pytkę, ale to niestety ostatni dzień takiego dobra.

Asfaltem kawałeczek przyjdzie nam deptać, przed nami Blýskavica, część wsi Stará Huta, klimat nas nie oszczędza, jest tu przeuroczo.

Żegnamy asfalt, dalej jednak męczące podejście, kończy je zalesiony wierzchołek Makytová (922 m). Dalej robi się kabaret, i to polski, albowiem wielce nieśmieszny, szlak… a zresztą, sami zobaczcie.

To jedno z tych rzadkich miejsc, gdzie oznaczenia w ogóle były; gdyby nie telefony i niezawodne mapy.cz, pewnie byśmy tam zmitrężyli dużo dłużej, finalnie jednak udaje się jakoś najgorszy odcinek przebrnąć. W nagrodę łączki.

Dalej też nie ma łatwo, przebieg szlaku w kierunku szczytu Ďurovie vrch trochę zgadujemy, trochę sprawdzamy w telefonie, dalej w kierunku przełęczy Poľana też sporo miejsc, gdzie oznakowanie jest dość… nienachalne. Większość trasy na tym odcinku lasem, ale można od czasu do czasu rzucić okiem na okolicę, uroczą niewątpliwie.

Za przełęczą nowe pasmo, Ostrôžky, zabawimy tu chwilkę tylko. Na pierwszy kęs osada Sliačska Podpoľana, czas w niej się zatrzymał dawno temu.

Dalej na łąkach znów jakieś jaja z oznaczeniem, trochę się motamy, wracamy na szlak konkretnie krzalując. W międzyczasie rzut oka zza świerka na okolicę, widać północną część Jaworia, daleko w tle chyba Góry Kremnickie? Piękna okoliczność, polecam tak się gubić.

Nie polecam natomiast następnego etapu, zejścia spod szczytu Ostrôžka, do tego dowcipu nawet polski kabaret by się nie przyznał. Jest tak: stromo, wybitnie przesuszony las składający się prawie wyłącznie z umierających świerków, ciemno, szlak idzie praktycznie bez ścieżki, raz w górę, raz w dół, bez większego sensu pomiędzy powalonymi i jeszcze stojącymi drzewami, konkretne nieporozumienie. Szlak zresztą prowadzi tu inaczej niż na mapie, najwyraźniej ktoś próbował coś poprawić, aż boję się myśleć, jak mogło być uprzednio. W końcu jednak wychodzimy z tego strasznego lasu, można odetchnąć odrobinkę, mijamy kilka chałup, pojedyncze zabudowania, przed nami podejście na Siroň, wokół nas głównie zieleń, cóż za ulga.

Siroň to ostatni punkt programu na dziś, wierzchołek zalesiony i raczej nieciekawy, szlak wyprowadza na przedmieścia Detvy. Po drugiej stronie doliny już czeka Poľana, jutro będziemy tam wylewać litry potu, chwilowo jednak turlamy się przez dworzec kolejowy do miasta.

Czeka na nas hotel Detva, pani w recepcji proponuje trzy poziomy cenowe, decydujemy się na środkowy, jest… duchologicznie, polecam to doświadczenie z całego serca.

2020-07-16: Detva, hotel Detva – chata pod Veporem

Na dobry początek 7km przez miasto, aż chce się żyć. Po drodze próbuję kupić znaczki na pocztówki, ale uprzejma pani wyjaśnia mi, że tu jest poczta, ona tu mięso ma, lekkiego szoku kulturowego doznałem. Pogoda już nie taka, chmurzy się i grozi zlewą, a my wspinamy się dzielnie w kierunku Horskiego Hotelu Poľana, położonego, bagatela, prawie kilometr wyżej od naszego noclegu. Podejście idzie w miarę sprawnie, mijamy Kalamárkę, skałki w tym rejonie cieszą się podobno niebagatelną popularnością. Na razie nie pada, podchodzimy głównie lasem, mozolnie, ale całkiem sprawnie.

Szlak w pewnym momencie odbija z wyraźnej drogi leśnej w jakieś krzaki bez wyraźnego powodu, wraca na nią kilkaset metrów dalej po konkretnym podejściu, dziwy jakieś niesamowite, finalnie jednak lądujemy na miejscu, akurat chwilę przed deszczem. Horský hotel Poľana od 2012 roku nie udziela noclegów i czeka na lepsze czasy, działa jedynie skromny bufet, pani mówi że kuchnia nie działa, bo pandemia, jedynie napoje. Dobre i to, posilimy się kanapkami. W międzyczasie do lokalu wtacza się dwóch Słowaków, idą z naprzeciwka, okazuje się, że dla czterech osób już można ogarnąć smażaka z frytkami, ale zjeść musimy „w gościach”, w prywatnej części lokalu. Dawną recepcję i hall wejściowy obecnie zagospodarowano na pokój dzienny, śmieszne uczucie, wielka pusta przestrzeń, lada recepcyjna, a w koło dziecięce zabawki, psie posłanie, totalny kontrast. Koledzy Słowacy dziwią się, że nasz plan na nocleg kończy się na „gdzie dojdziemy, tam pośpimy”, przecież niedźwiedzie nas zjedzą, to nie pierwszy raz, gdy w tym kraju spotykam się z dużym lękiem przed interwencją miśka; ciekawe, czy to bardziej zbiorowa paranoja, czy moja lekkomyślność jednak.

Skończyliśmy jeść i debatować, skończyło padać, idziemy dalej, na szczyt Poľana, najwyższy punkt pasma o tej samej nazwie. To ciekawy masyw, pochodzenia wulkanicznego, o dość regularnym kolistym kształcie dawnego stożka, średnicy kilkunastu kilometrów. Szczyt osiągamy po spokojnej godzince, nie oferuje on niestety widoków, turlamy się dalej. Kwadrans później lądujemy w miejscu o nazwie Katruška, tu można łypnąć w obie strony grzbietu, wpierw na wschód…

…potem można nacieszyć się szeroką panoramą z zachodniej strony…

…tja, nie ma co ukrywać, pogoda klękła na całego, zlewa nas nie ominie. Szlak wiedzie pięknym lasem, tyle z tego dobrego mamy.

Kolejna próba widoku na zachód w rejonie szlakowskazu Strunga, tym razem trochę się przetarło. Wyraźnie widać okrągłą kalderę wulkaniczną, fantastycznie tu jest, żądam powrotu przy bardziej sprzyjających warunkach.

Las nie przestaje zachwycać, kręcimy przez Kopce na przełęcz Jasenová, zieleń zapiera dech, wąska ścieżyna nas bezbłędnie prowadzi, wokół spokój, na trasie za Strungą już zupełnie nikogo nie spotykamy.

Gdzieś przed Jasenovą przychodzi zmierzyć się z przeznaczeniem, zaczyna lać, dość konkretnie, można jeno zacisnąć zęby, okutać się w plastyk i krok za krokiem iść przed siebie. Po godzince delikatnie się przejaśnia, wieczór nadchodzi nieco pogodniejszy.

Śpimy w chacie, co to przed Veporem jest, motyw jest taki, że na pierwszej łączce za wierzchołkiem Hájny Grúň trzeba odbić w prawo i w dół i pod lasem stoi chatynka. Dół zamknięty, stryszek otwarty, chwiejna drabina budzi spore emocje, stryszek pełen siana i suchy, tego było nam dziś trzeba, suszymy, co nadaje się do suszenia i lulu. Dzień mnie tak zmęczył, że nie mam nawet zdjęcia naszego hotelu, straszne niedopatrzenie.

2020-07-17: chata pod Veporem – Obrubovanec

Poranek nie nastraja optymistycznie, opalania dziś nie będzie. Zwijamy się powoli i ruszamy w stronę Vepora, w pierwszej kolejności odwiedzając źródło położone przy szlaku kilkaset metrów za naszym miejscem noclegowym; od źródełka wracamy skrótem, więc nadrabiamy dobre pół kilometra zanim znów trafimy na dobrą ścieżynę, kto by mógł to przewidzieć?! Podejście na Vepor nie zyskało naszej przychylności, siódme poty tu z siebie wyciskamy, w nagrodę można rozejrzeć się po okolicy.

Bez komentarza, naprawdę. Grzbiet Vepora ma trzy kulminacje, zaczyna się najwyższym Veporem (1277 m), potem bezimienny środkowy wierzchołek, na końcu Hrb (1255 m), podobno geograficzny środek Słowacji. Z tymi geograficznymi środkami jest tak, że zawsze jest ich kilka, no ale niech będzie, że czujemy powagę tematu. Poważne jest też zejście, moje kolano mnie tu nienawidzi koszmarnie, ale w końcu lądujemy przy Chacie pod Hrbom. Dawne schronisko, dziś własność prywatna i biznes nastawiony na grupy zorganizowane, teren ogrodzony, nic tu po nas. Następuje dłuższy odcinek drogą stokową, lekko nużący w siąpiącym deszczu, odpoczniemy w osadzie Tri vody, dawniej hutniczej. Wielki piec jak żywy:

Znowu kolejny odcinek stokówkami, po drodze można obejrzeć kolejne stadia ewolucji szlakowskazów:

Docieramy nad jeziorko Hronček, tu kolejna chwila odpoczynku, gdzie tu się spieszyć? Odbiłem kawałek w krzaki w celach sanitarnych, a tam most po kolejce wąskotorowej, nie chciało mi się wracać po aparat… Ruszamy, w końcu szlak odbija z szerokiej drogi… stromo w górę w ledwo widoczną ścieżynę. Lepsze to niż kolejne monotonne kilometry, mamy niby, co chcieliśmy. Chmurno i wilgotno cały czas, wychodzimy na Zákľuky, wreszcie trochę przestrzeni. To już Góry Weporskie, zdaje się.

Spojrzenie w tył, w tle Vepor i Hrb, tam byliśmy rano.

Łąka tu jest wyjątkowo piękna, to miejsce musi być niesamowite przy sprzyjającym warunie, a i bez niego serce bije szybciej.

Zrywa się silniejszy wiatr, zagęszczamy kroki, celujemy w szałas Obrubovanec, pogoda jest dla nas nieomal wyrozumiała, porządnie lać zaczyna na paręnaście minut przed celem… Chatynka w stanie średnim, z plastykową plandeką miast większości dachu, potem doczytam, że trafiliśmy do obiektu w trakcie remontu, od końca sierpnia 2020 dach jest kompletny i żadne niespodzianki gości nie czekają. Plastyk jednak też nie przecieka, tu zostajemy na noc, kontakt ze światem zewnętrznym przynosi informację, że ma lać nieprzerwanie dwie doby, rozprawiamy nad zaszyciem się tu, póki deszcz nie da spokoju…

2020-07-18: Obrubovanec – Tlstý Javor

…o wpół do siódmej budzi mnie jakiś hałas, w tle znane polskie przekleństwo, zwiało prowizoryczny dach znad Mateusza.

No nie o to nam chodziło. W obliczu katastrofy budowlanej zmieniamy pierwotne plany, zjedziemy autobusem do cywilizacji, wysuszymy się, wrócimy gdy nieco się przejaśni. Tak też zrobiliśmy, na przystanek na przełęczy pod szczytem Tlstý Javor niecała godzinka, leje nieprzerwanie. Wylądowaliśmy w Breznie, Ubytovanie u Zuzany na ulicy Kiepka, dostaliśmy cały domek dla siebie, wygodne łóżko, gorąca woda, luksusa niemiłosierne.

2020-07-19: Bańska Bystrzyca

W górach leje, w Breznie nie ma co robić, jedziemy na wycieczkę. Bańska Bystrzyca naszym celem, a tam piękna pogoda. Pijemy kraftowe piwa, kawę z filiżanek, czuję się doprawdy nieswojo…

Łazimy chwil parę po Starym Mieście, w sumie to dwie uliczki na krzyż, ale uroczo jest. Za eurasa wbijamy się na wieżę widokową.

Po wycieczce wracamy do Brezna, uzupełniamy zapasy, kolejny dzień ma być już ładniejszy…

2020-07-20: Tlstý Javor – Útulňa pod Vartou

Prognoza zapowiada poprawę pogody, znaczy się mają być jakieś przerwy w opadach, wracamy na szlak, gdzie go opuściliśmy. Ruszamy z przełęczy na grzbiet wznoszący się ponad sąsiednimi wioskami, na razie jest obiecująco. Za nami cały grzbiet Poľany, po lewej najwyższy szczyt, po prawej charakterystyczny garb z Veporem i Hrbem.

Okolica jest malownicza niesamowicie, jesteśmy w drodze na przełęcz Uhliarka.

Przed nami wyrasta kolejny Vepor, tym razem Klenovský. Drań będzie mi się śnił po nocach, ale nie uprzedzajmy faktów…

Odpoczywamy chwilę na przełęczy, mija nas spora grupa Słowaków, też idą magistralą. Też straszą niedźwiedziami, część osób w grupie ma na plecakach dzwoneczki, aby miś przypadkiem się nie zaskoczył ich obecnością, można i tak… Szlak wchodzi w las, mijamy kolejne wzniesienia – Tri chotáre, Šopisko, Machnáčov grúň, aż w końcu stajemy pod podejściem na Klenovský Vepor (1338 m). Pogoda powoli się psuje, rozważamy obejście szczytu, ale ambicja wygrywa.

Podejście to istna ściana płaczu, najgorsze na trasie, coraz groźniejsze pomruki burzowe dają nam jasno do zrozumienia, że nie trzeba było się tu pchać. Piekło oczywiście rozpętuje się, gdy już wyczołgaliśmy się na grzbiet, pioruny grzmocą jak szalone, szczyt mijamy w tempie ekspresowym, zejście stromsze chyba jeszcze niż podejście, w co ja się wpakowałem? Złazimy na dół, gdzieś w połowie nagle tracimy szlak, nie ma po co go szukać, ściecha w dół nas prowadzi, ockniemy się na bardzo zarośniętej drodze leśnej omijającej Široký grúň od północy; do szlaku daleko, zlewa nie daje spokoju, w butach mam już całkowicie odrębny ekosystem wodny. Przemy krok za krokiem w miarę równolegle do magistrali, szukając miejsca, w którym łatwo przeskoczyć na właściwą trasę, w końcu udaje nam się to w rejonie rezerwatu Klenovské Blatá. Teraz idziemy „pod prąd”, ponownie w stronę Klenovskiego Vepora, na przełęczy pod Vartou odbijemy w lewo, tam czeka na nas útulna. Lokal jest dwupoziomowy, na dole jest ciemno i ponuro, na górę włazi się po metalowej drabince, tam przytulniej i jaśniej. Czas na zupę i herbatę, rozgrzewamy się, troszkę ten dzień dał nam w kość. Znowu nie mam zdjęć lokalu, wstyd.

2020-07-21: Útulňa pod Vartou – Zrub Burda

Od rana znów pochmurno, zaczynam się przyzwyczajać. Zbieramy się i przez las, głównie w dół, w kierunku przełęczy Zbojská. Po drodze szlakowskaz starszy ode mnie.

Ten odcinek jest średnio ciekawy, na dodatek od przełęczy Diel na wąskiej leśnej drodze co chwila nas mijają ciężarówki z kruszywem, zdecydowanie ten fragment szlaku nie należy do przyjemności. Pogoda przeciętna, nie pada, ale wilgoć trzyma się twardo. Trzyma nas przy życiu myśl o knajpie na przełęczy, jeszcze parę chwil, kilka kroków…

Na przełęczy Zbojská gwarno i tłoczno, jakimś cudem znajdujemy w karczmie wolny stolik. Gulasz i piwo, tego było nam trzeba, odsapniemy tu godzinkę, chęć do życia wraca z każdą chwilą. Zbieramy się, czas w górę, Muránska Planina na nas czeka. Szlak zahacza o stacyjkę kolejową, mija remontowane schronisko, za chwilę wejdzie w dolinę potoku, żeby mozolnie odzyskać metry stracone na zejściu na przełęcz. Zaczyna grzmieć, pierwsze krople deszczu sprawiają, że w mgnieniu oka zawracamy, dość już mamy zlew. Chyżo wracamy do remontowanej chaty Burda, dzięki uprzejmości robotników najgorszy opad przeczekamy pod daszkiem, a krótką przerwę w burzy wykorzystamy na powrót na przełęcz, nie ma innego wyjścia, trzeba znów zasiąść nad kufelkiem i przeczekać…

Przeczekanie wyszło nam tak dobrze, że aż zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem na przełęczy, jednak po południu się rozpogodziło i podjęliśmy ciężką decyzję o powrocie na szlak. Jest wręcz upalnie, podchodzimy szeroką drogą w dolinie jednego z potoków spływających z płaskowyżu, tak nas wita Park Narodowy Murańska Planina. Podejście pod Fabovą hoľę sobie darujemy, jest już późnawo, skrót koło źródeł Rimavy zresztą jest wariantem chyba atrakcyjniejszym, widok zachwyca.

Jeszcze kawałek stromego zejścia, jesteśmy na przełęczy Burda, minutę stąd zielonym szlakiem jest chata Parku Narodowego, odbudowana po pożarze z 2012 roku pachnie nowością. Chata oferuje możliwość noclegu, za 5€ od głowy mamy całe poddasze dla siebie, dopiero w nocy dotrze paru Słowaków. Przeurocze miejsce, tak się składa, że znów nie zrobiłem zdjęcia, partanina z mojej strony.

2020-07-22: Zrub Burda – Chata Janka

Zbieramy się rano dość sprawnie, rzut oka na widoki spod chaty i można ruszać dalej:

Pogoda wreszcie w miarę przyzwoita, szlak biegnie głównie lasem, poza drobnymi problemami z oznakowaniem w rodzaju strzałki na wysokości 5m, na dodatek skierowanej w niewłaściwą stronę, nie bardzo jest o czym rozmawiać. Od czasu do czasu jest ładnie:

Klapnęliśmy sobie raz przy Útulňi Nižná Kľaková, lokal oferuje sporo miejsca na nocleg, warun przyzwoity, czystość chwalebna, zdjęć jak zwykle nie zrobiłem :). Dalej trawers Kľaka, to najwyższy szczyt Krasu Spisko-Gemerskiego, przynajmniej według podziału słowackiego, trochę się tu geografowie rozmijają w podziałach. Studňa na Muránskej Planine to kolejna okazja na odpoczynek, uzupełniamy wodę, za chwilę kolejny dłuższy odcinek przez las. W pobliżu chaty Maretkina obowiązkowo trzeba odbić na punkt widokowy Poludnica, jedno z bardziej imponujących miejsc na całej trasie, płaskowyż kończy się jak nożem ucięty, widoki… całkiem godne szacunku.

Jeszcze parę kilometrów irytującego asfaltu i jesteśmy w miejscu Veľká lúka-Piesky, zastanawialiśmy się nad noclegiem tutaj, ale nie dość, że godzina bardzo wczesna, to dzieje się tu śmieszna sprawa; wąziutka asfaltowa droga przebiegająca przez środek parku narodowego jest zaskakująco ruchliwa, na jednej z odnóg skrzyżowania stoi sygnalizacja świetlna i puszcza samochody… raz na godzinę, w oczekiwaniu robi się spory korek, mamy też okazję podsłuchać kilka nowych słowackich przekleństw. Potem okaże się, że to objazd, w dolinie powódź zmyła drogę powiatową, stąd taki ruch na płaskowyżu, a sygnalizacja zapewnia ruch wahadłowy na odcinku zbyt wąskim, by się wyminąć – długości, bagatela, blisko 10 km. Nic tu po nas, zwinęliśmy się i turlamy się, kierunek Muránska Huta.

W Hucie zdążyliśmy w ostatniej chwili do sklepu, okupujemy przez pół godzinki przedsklepie, uzupełniamy płyny, ruszamy w końcu w dalszą drogę. Znów asfalt do sedla Javorinka, tu jest chatynka, w której myślimy zanocować, ale ktoś się już kręci, pójdziemy jeszcze kawałek dalej. To już ostatnie kilometry szlaku, na Stolicę chyba 3h według szlakowskazu, jutro będziemy na miejscu. Podchodzimy drogą leśną, powoli się zmierzcha, o zmroku docieramy do chaty Janka. Od szlakowskazu trzeba podejść jeszcze kawałek zielonym szlakiem, sama chata zamknięta, ale oferuje sporą zadaszoną werandę, teren wokół budynku zadbany, ławki, stół, wydajne źródło, pełen luksus. Na werandzie zmieści się spokojnie kilka osób, na nas dwóch jest tam wręcz… luksusowo. Zdjęcia oczywiście brak, złe nawyki jakieś we mnie na tym wyjeździe wstąpiły.

2020-07-23: Chata Janka – Stolica – Telgárt

Ostatni dzień imprezy, Stolica o dwa kroki od nas. Pierwszy krok to podejście na Slanské sedlo, tu węzeł ze szlakiem niebieskim, za chwilę tu wrócimy, na razie jeszcze czerwonym, drogą trawersującą wierzchołek Stolicy. Rabunkowa gospodarka leśna w Słowacji ma też się dobrze, ma to niejakie zalety, otwierają się widoki.

Ostatni krok to strome podejście na sam wierzchołek, ostatnie litry potu, w końcu jesteśmy! 10.24, Stolica, 1477 m, najwyższy punkt całej trasy przy okazji. Dumny jak paw, przepocony jak…

Sam wierzchołek średnio imponujący, zgodnie z nazwą wypłaszczony, kręcimy się chwilę, spadamy niebieskim z powrotem w kierunku Slanskégo sedla. W połowie ściechy spotykamy podchodzących turystów słowackich, jeden z nich nawet dobrze zna polski, mówi, że nie dziwi się, że przyjeżdżamy do Słowacji zaznać spokoju. Skala wylesienia jest porażająca, całe stoki łyse, wygląda to bardzo tak sobie.

Szlak odbija stromo ścieżką w górę na Kyprov, idziemy niebieskim w kierunku północnym, na górze leciutko się motamy, ale w końcu z powrotem łapiemy szlak. W międzyczasie taka tam Kráľova hoľa i Tatry Niżne, ależ ten masyw zachwyca!

Za Priehybką odbijamy na stokówkę, którą prowadzi szlak rowerowy w kierunku Telgártu, zygzakami zbliżamy się do mieściny, jeszcze tylko w połowie opustoszały PGR, osiedle romskie i już centrum. Mamy ze dwie godzinki do autobusu do Popradu, to tu wciągniemy pizzę, tam wlejemy w sobie piwko, powrót do cywilizacji powinien być godny. Przed nami jeszcze tylko powrót do Polski, mamy czas, przenocujemy w Popradzie, wrócimy w dzień bez zarywania nocy.

Uwagi końcowe są następujące:

  • to był mój pierwszy szlak długodystansowy i przejście dłuższe niż kilkudniowe, obawiam się, że złapałem bakcyla;
  • poza turystami weekendowymi na krótkich wycieczkach spotkaliśmy tylko parę grup, absolutna większość trasy prowadzi w ciszy i spokoju;
  • namiot przydał się o dziwo tylko w tej bardziej cywilizowanej części, na zachód od Detvy, dalej każdego dnia znajdowaliśmy jakiś mniej lub bardziej stały dach;
  • trasa nie obfituje w nadzwyczajne bogactwo szerokich i dalekich widoków (acz i takie miejsca są), jednak miażdży klimatem i polecam szukającym spokoju; każdy znajdzie tu coś dla siebie;
  • Słowacja i jej rzadziej odwiedzane pasma to sztos przeokrutny, z każdym kolejnym wyjazdem wciągam się w temat bardziej. Tym to fajniejsze, że kraj jest „tuż za rogiem”, a i połączenia transportowe są całkiem niezłe.

2 Comments

    • Witam w skromnych progach 😉 w sumie to blog jeszcze przed oficjalną premierą, więc nie dopiero, a już 🙂

Submit a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *