Czasu na wyjazdy wciąż było mniej niż więcej, udało się jednak skleić kilka dni ciągiem w coś na kształt przedłużonego weekendu. Prognozy nigdzie nie zachwycały, więc nie szykowałem się na wybitne cioranie, postanowiłem gdzieś zapodać na spokojnie, bez szaleństw. Kombinacja ograniczeń pogodowych, czasowych i przestrzennych sprawiła, że w pochmurne sobotnie przedpołudnie wylądowałem na czadczańskim dworcu kolejowo-autobusowym…
2021-07-17 Zákopčie, U Holých – Turistická ubytovňa U Cipára
…jeszcze tylko kilka chwil w autobusie i wysiadam na początku mojej trasy, w jednym z licznych przysiółków rozległej wsi Zakopcze. Przez U Holých przebiega żółty szlak, który stanowi jedno z szybszych i dogodniejszych dojść do grzbietu Jaworników. Na razie rzut oka w tył, szybka obcinka pogody, opalania dziś nie będzie:
Niespełna 200m podejścia i tak daje trochę w kość, przyzwyczajony do biurka organizm buntuje się z każdym krokiem, jednak stosunkowo sprawnie udaje się minąć wysoko położoną osadę Blažkovci i złapać połączenie z czerwonym, grzbietowym szlakiem. Operacja odbywa się w klimatach pierwszej klasy, nawet wisząca chmura nie odbiera uroku temu miejscu:
Ruszam przed siebie, obrany kierunek – szeroko pojęty zachód. Szanowni, stwierdzam, że czerwona ściecha grzbietowa jest w tym rejonie niezwykle zachwycająca.
Trzyma mnie przy życiu i zdrowiu fakt, że mimo niewąskiego zachmurzenia, jeszcze nie pada. Kręcę między łąkami, polami i wysoko położonymi przysiółkami. Przede mną Marťákov kopec wraz ze swoją kamienną wieżą widokową.
Warun oczywiście nie pomaga w szerokiej panoramie, ale coś tam widać na horyzoncie, Wielka Racza jakaś albo mam ułudy? Stamtąd, w każdym razie, przybyłem:
Widać też rozrzucone po zboczach zabudowania kolejnych przysiółków Zakopcza. Wyjątkowo urokliwe miejsce, wrócę tu z pewnością w lepszym warunku.
Turlam się dalej grzbietem w oczekiwaniu na nieuchronną zlewę. Ledwo co, miesiąc temu, zdychałem z gorąca na Kocierzu, dziś marudzę na niedosłonecznienie, niełatwo mnie zadowolić, o nie! Pod szczytem Vrchrieka czerwony szlak przeplata się z niebieskim, na rozejściu taka… konstrukcja.
Klimat wokół czerwonej ścieżki się nie zmienia, schodząc z Vrchrieki:
Pod Jakubovskym Vrchem otwierają się widoki na południowy wschód, w stronę Małej Fatry, dziś widoczność rzecz jasna ograniczona, ale to kolejne miejsce do sprawdzenia w lepszym warunie stanowczo. Groźbę zlewy chwilowo zażegnaliśmy, ale pogoda nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa;)
Sam Jakubovský Vrch w lesie, mało atrakcyjny, ale tu nie dla wierzchołków przyszedłem, marudzić nie będę.
Nudnawy odcinek leśny już za mną, podchodzę pomalutku na Kamenité, wkoło cała magia grzbietu Jaworników. Nie nudzą mi się te klimaty nigdy.
To, co z daleka brałem za zaznaczoną na mapie wieżę widokową, jest w rzeczywistości przekaźnikiem komórkowym, sama wieża jest dość… mało imponująca.
Co innego widoki, te to całkiem spoko nawet, nie powiem, narzekać nie będę. W dole Turzówka, patrzymy na północny grzbiet Jaworników i Beskid Śląsko-Morawski, Łysą Horę też można zauważyć jak się wzrok wytęży.
W drugą stronę też niczego sobie, majaczy tam małofatrzański Kľak, albo znów mi się coś na oczy rzuciło?
Dalej następuje kolejny monotonny odcinek przez las, pogoda zaś tym razem postanawia się zepsuć na dobre. Gdy wychodzę z lasu do osady Bachronovci, zaczyna się burza, dość epickich rozmiarów. W ostatniej chwili schowałem się na werandzie jednej z chat, przeczekam tu najgorsze…
…w końcu jednak trzeba opuścić gościnny taras i w mgle i opadzie ruszyć dalej przed siebie, cel na dziś – Turistická ubytovňa U Cipára na przełęczy Semeteš, tam się zagrzeję, zastanowię, co dalej. Osiągam schronisko dość sprawnie, w takim warunie nie ma co się wlec, w środku kilku lokalsów nad piwem, turystów brak. Lokal oferuje noclegi w cenie 15€, za dodatkowego piątaka można sobie zażyczyć jajcówę i herbatę na śniadanie, nie zastanawiałem się długo, ciepłe i suche łóżko dziś mi się przyda zdecydowanie. Przebieram się w suche ciuchy, siadam przy kufelku na tarasie, czego chcieć więcej…
2021-07-18 Turistická ubytovňa U Cipára – pod Wielkim Jawornikiem
…ale tej jajcówy to jednak nie polecam, stosunek ceny do jakości, a przede wszystkim objętości dość wątpliwy. W plecaku jednak zapasy dość skromne, więc korzystam z okazji. Zbieram się dość spokojnie i nienerwowo, przybyłem tu odpoczywać w końcu. Ruszam po 9, rzut oka na gościnne schronisko:
Powoli podchodzę wąską asfaltową dróżką, kontynuuję szlak czerwony. Warun od wczoraj niespecjalnie się poprawił, chmura nawet jeszcze niżej, chwilowo jednak nie pada i tego się trzymam:
Przeturlałem się przez kolejną Vrchriekę, tym razem miejscowość, lasem powoli wczołguję się na Luby. Jednak mokry las ma coś w sobie, aura tajemniczości i ten wszechobecny zapach wilgoci…
Wieżę widokową na wierzchołku widać tym razem z daleka i nie sposób jej pomylić z niczym. By dostać się na sam szczyt, trzeba opuścić na chwilę czerwony szlak, który go – dość bezsensownie – trawersuje i podejść jeszcze kawałek ścieżką w młodniku.
Konstrukcja z bliska:
Nie włażę na samą górę, do wszechobecnej wilgoci doszedł jeszcze silny wiatr, dłuższe przebywanie na wierzchołku nie jest tym, o czym chwilowo marzę, tym bardziej że widoki z połowy wysokości wieży nie wskazują na sens pchania się wyżej, widać zdecydowanie niewiele:
Miejsce jednak stanowczo ma potencjał, biwak przy lepszym warunku może być tu atrakcją klasy zerowej, tymczasem spadam z powrotem do czerwonej kreski i turlam się przez las. Przede mną kolejny zagubiony przysiółek, pomału pogoda się poprawia, atmosfera idyllyczna, uwielbiam takie miejscówy.
Na drugie śniadanie przyklepię na przełęczy, jest tam knajpa przy szosie krajowej, Melocík się miejsce zwie. Najedzony i napojony ruszam w dalszą drogę, ten fragment grzbietu Jaworników jest bardziej zalesiony. Dążę w stronę szczytu Čerenka, łapiąc fragmentaryczne widoki, gdy teren i pogoda na to pozwalają…
Przede mną kolejna zagubiona wśród wzgórz osada, Gregušovci, piękne miejsce.
Motam się lekko w poszukiwaniu szlaku, który przechodzi lekko ponad miejscowością, w końcu wychodzę gdzie trzeba. Za chwilę wejdę w las, teraz jeszcze wokół samo dobro:
Czerwony szlak odbija na północ, spada do Makowa i doliny Kisucy, ja niebieskim łącznikiem prę na zachód. Szczyt Čemerki (1052) zarośnięty i nijaki, ale, proszę Państwa!, wyszło słońce, przynajmniej przejściowo.
Schodzę przez las do Sedla pod Hričovcom, z rzadka oglądam się na boki, czasem jednak kawałek widoku się prezentuje przed piechurem.
Na przełęczy zostawiam wór w wiacie, schodzę po wodę do Javornickej studnički, odsapnę chwilę, przede mną ostatni etap dnia. Znów prowadzą mnie czerwone znaki, ruszam w stronę Wielkiego Jawornika, na pierwszy rzut buta nienazwany, mało wybitny wierzchołek 1031 m.
Do osady Kasárne nie schodzę, szkoda tracić wysokość, oglądam sobie tylko tę rekreacyjną miejscówkę z wysokości. Mimo, że osada leży po północnej stronie grzbietu i większość zabudowań jest w rękach czeskich właścicieli, została po słowackiej stronie granicy, co po rozpadzie Czechosłowacji spowodowało nieliche problemy logistyczne i całkiem poważny spór. Ze strony słowackiej przez długi czas nie było nawet drogi. Sprawa otarła się o szczebel szefów rządów, koniec końców wszystko zostało po staremu, a Schengen rozwiązało przynajmniej problemy z dostępem ze strony czeskiej, dziś już raczej spór jest pieśnią przeszłości.
Wdrapuję się krok za krokiem, powoli zapada wieczór, a ja na Wielkim Jaworniku (1072), zgodnie z nazwą najwyższy w paśmie Jaworników, jest tu miło.
Przede mną widać kawałek dalszej drogi:
Ostatni rzut oka w doliny i spadam na nocleg:
Kawałek pod zejściem z żółtym szlakiem jest tu wiatka, tam się zadomowię na wieczór, źródło ciecze ledwo, ale ja mam czas, nikomu się nie spieszy, buteleczki się napełnią, kolacja się upichci, sen mnie złamie…
2021-07-19 pod Wielkim Jawornikiem – Lazy pod Makytou, Čertov
…wstaję i nie wierzę, jest ładnie! Spałem tu, na górze dwie osoby się zmieszczą, tylko na drabinę trzeba uważać, bo składa się z dwóch niezależnych części.
W związku z poprawą pogody na śniadanie ruszam się na wiaty przy węźle szlaków na grzbiecie, zawsze to milej najadać się w takim otoczeniu:
W pełnym słońcu grzbiet Jaworników odkrywa swój urok, przez dłuższą chwilę po prawej ręce towarzyszą mi odkryte widoki na północną stronę, w kierunku Czech. Po lewej – ściana lasu.
Kulminacją tego grzbieciku jest niewybitny Stratenec (1055), na szczycie wiata, pomnik i wieża. Pomnik stoi ku pamięci trzech żołnierzy armii czechosłowackiej, którzy w tym miejscu zginęli 3 maja 1945 r., niespełna tydzień przed końcem wojny, podczas bojów o wyzwolenie Wielkich Karlowic.
Z wieży widoki głównie na północ, ponownie w kierunku Czech – widać chociażby wał Gór Hostyńsko-Wsetyńskich z najwyższą Vysoką, na ostatnim planie Beskid Śląsko-Morawski, od Radhoszcza po Łysą Horę, wszystko piękne miejsca. Z dużą satysfakcją przyjmuję dzisiejszą pogodę, wreszcie warunki pozwalają się porządnie cieszyć wędrówką.
Dalszy odcinek już mniej widokowy, głównie lasem, na Małym Jaworniku dołącza granica czeska, sam wierzchołek nijaki, zarośnięty, bez widoków.
Przede mną zejście do mocno zagospodarowanego turystycznie rejonu szczytu Kohútka, przez przełęcz pod szczytem prowadzi tu droga, po jej obu stronach rozłożyło się sporo różnego rodzaju knajp i noclegowni, na początek wlatuje Horský hotel Portáš, zawinąłem doń sprawdzić, czy kofola nadal smakuje jak płyn do mycia naczyń.
Z okolic hotelu znów otwiera się kawałek przestrzeni, powtarzalne już widoki na północ wcale się nie nudzą jednak.
Na samej przełęczy cepeliada, morze asfaltu, w ruchliwszy dzień musi być tu makabrycznie. Dziś na szczęście poniedziałek, uwaliłem się pod jednym z parasoli, skosztowałem tym razem innego napoju, wrzuciłem w siebie jakąś paszę, podreperowawszy siły ruszam czym prędzej w drogę, nie ma co w takim miejscu siedzieć dłużej niż niezbędne.
Początkowo szlak biegnie szutrową drogą między zabudowaniami letniskowymi, szybko robi się spokojniej. Zatrzymuje się przy mnie kierowca, wypytując czy na Jaworniku są borówki, bo tu wszystko przebrane, zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie wiem, ale ktoś coś tam zbierał, więc może próbować.
Pogoda jeszcze trochę się poprawia, widoki na Śląsko-Morawski coraz klarowniejsze, choć przejrzystość nawet dziś nie jest najwybitniejsza.
Szlak cały czas biegnie granicą, w dużej mierze lasem, bez istotnych różnic wysokości. Za szczytem Provazné chwila odmiany – tym razem widać coś na południe, w kierunku Słowacji.
Pod wierzchołkiem Krkostěna granica skręca na południe, siadam tu na chwilę z mapą i kminię, co dalej. Mam jeszcze jeden dzień wolny, ale najpóźniej jutro wieczorem muszę być w domu, z rozkminy jasno wynika mi, że nic sensownego z tego nie wykręcę, czas rozpocząć odwrót. W domu do mnie dotarło, że odstawiłem chałę i trzeba było cisnąć na Makytę i schodzić na czeską stronę o poranku, spokojnie bym się ogarnął czasowo, ale cóż, będzie do czego wracać. Tymczasem schodzę stromo na przełęcz Papajską, najniższą w głównym grzbiecie Jaworników, dawniej ważny punkt komunikacyjny, do dziś przebiega tędy porządna droga leśna.
Z przełęczy spadam żółtym szlakiem do Čertova, to odległy przysiółek Laz pod Makytou, dalej już prosto: autobus do Puchova i powrót koleją via Żylina i Bogumin.
Na koniec stwierdzić należy, że wschodnia część grzbietu Jaworników to temat atrakcyjności niewąskiej, a i dalej na zachód dużo dobra się czai. Kilka miejsc czeka na powtórkę w lepszym warunku pogodowym, roboty w temacie nie zabraknie. Do usłyszenia!
Bardzo fajna impreza. Kolejna rzecz, dla mnie nieznany zakątek. Przez Czadczę przejeżdżałem wielokrotnie i na tym koniec mojej znajomości tego terenu :)) Zdecydowanie należy się bliżej przyjrzeć Jawornikom. Dziękować za inspirację!
Uwielbiam Słowację m.in. za nieprzebrane ilości mniej popularnych pasm górskich, które dają wiele satysfakcji. W ramach inspiracji gorąco polecam pasma (pasemka?) Branisko i Bachureń, super atrakcyjny temat.