W kwestii polskiej tradycji długoweekendowej jestem „wierzący niepraktykujący” – z przyjemnością korzystam z możliwości łatwego złożenia kilku dni wolnego niskim kosztem urlopowym, jednak konsekwentnie odmawiam udziału w szaleństwie, jakie odbywa się w tym czasie w polskich rejonach turystycznych. Nie inaczej było w weekend bożocielny w tym roku, w ramach którego stanąłem w czwartkowy późny poranek pod czerwoną kropką parę kilometrów na zachód od Czadcy, by ruszyć w nieznane…
2023-06-08: Raková – Ďurkáčovci
…czerwoną kropkę zlokalizowano przy stacji kolejowej w miejscowości Raková, a rozpoczyna ona szlak na tyle ważny, że dochrapał się własnej nazwy i poważnego miana Kysucká magistrála. Formalnie szlak liczy niespełna 45km i kończy się w dolinie Kisucy w jednym z przysiółków Makova, jednak czerwone, już bezimienne, oznaczenia zdobywają grzbiet Jaworników po drugiej stronie doliny i zawijają wraz z nim pod dworzec kolejowy w Czadcy. Potencjalny turysta ma dzięki temu do dyspozycji ponad 90km jednokolorowego szlaku tworzącego niemal idealną pętlę – idealny plan na przedłużony weekend, z którego jednak… nie skorzystałem. Jawornicką część szlaku poznałem w dużej mierze dwa lata temu, więc pozostałem przy pierwszym, magistralnym, etapie. Czerwoność szlaku na pierwszym szlakowskazie nieco wyblakła, ale poza tym wszystko jest na swoim miejscu, 10 rano, czas w drogę!
Droga wiedzie mostkiem nad Kisucą i wyprowadza turystę szybko między domostwami na łąki nad miejscowością. Ledwo pierwsze kroki zrobiłem, a tu zwierzyna! Dobry omen, wrażeń nie będzie brakować.
Ogólnie motyw tu jest taki, że szlak wiedzie w dużej części łąkami i drogami pomiędzy wysoko położonymi przysiółkami kysuckich miejscowości, oferując ponadprzeciętne warunki widokowe i klimat z półki najwyższej, choć pętać się będę głównie w rejonie poziomic 600-800 m npm. Na dzień dobry szczęka mnie się gubi, pogoda idealna, jest mi błogo na sercu z widokiem na jeden z przysiółków Rakovej.
Oznaczenia wspomagane są momentami podpowiedziami, „w górę łąką”, jakże nie posłuchać takiej sugestii?
Podchodzę pod szczycik Kykuľa (615), w międzyczasie okiem rzut w stronę Czadcy, na ostatnim planie Wielka Racza się szczerzy, ja tu pławię się w luksusie Wyżyny Turzowskiej, jest jakby zachwycająco.
Pod rzeczonym szczytem lekko się zamotałem, wszystko przez owce, bo se trawkę skubały na rozejściu dróg i obrałem kierunek nienajlepszy. Znaczy, co ja mówię, może nie miało mnie tu być, ale skoro już jestem, to zostanę na chwilę, nigdzie mnie się nie spieszy, kwadransik w takim miejscu prawem i obowiązkiem obywatela.
Na szlak wróciłem na szagę, pewną wadą obranego rozwiązania było cioranie się po nasłonecznionej porębie, ale ostatecznie wylazłem gdzie trzeba. Krótki odcinek lasem i znów ląduję w porażająco pięknym miejscu, tak już będzie na tym szlaku. Horyzont zamyka mi tym razem graniczny grzbiet Beskidu Śląskiego, jest nader uroczo.
Lezę dalej, i jakby to rzec, dalej też jest pięknie! Przelazłem przez Prieľačský vrch, znowu mnie poskładało z wrażenia, sielanka i spokój.
W szybkim tempie przeturlałem się przez Prieľač, kawałek lasem i sprawa się powtarza, łąka, przestrzeń, cisza, pojedyncze domy, jestem tu sam i było to najlepsze, co mogłem sobie zapodać na ten wyjazd.
Wiejska sielanka w przysiółku o jakże uroczej nazwie Bzdivonka:
Przede mną zaś zejście do cywilizacji, dochodzi trzynasta, ląduję przy asfalcie, miejsce się nazywa Korcháňovci. Z tego wrażenia zaschło mi w gardle, sklep na szczęście zaspokoi wszystkie moje potrzeby w tym zakresie.
Do końca magistrali 8,5h, ale ja zmierzam nieco gdzie indziej… nie uprzedzajmy jednak faktów.
Odbijam z asfaltu i schemat się powtarza: miejscowość – łąki – las – łąki – przysiółek, powtórzyć, zapętlić i napawać się zachwytem. Chmurzy się jakby troszkę, to wprowadza nieco odmiany jak i niepokoju.
Do Jelitova kawałek krótki, widoki tutaj mniej rozległe niż w pierwszych kilometrach, atmosfery jednak nie brakuje. Tuż za doliną piętrzy się już Hlinené (875), najwyższy szczyt Kysuckiej magistrali, już niedługo tam będę.
Tymczasem historia znów zaczyna się od nowa, szlak sprowadza do doliny potoku i drogi asfaltowej, przystanek autobusowy, ślady cywilizacji, kawałeczek główną drogą, zaraz znów czeka mnie zdobywane wysokości.
Za Jelitovem charakter szlaku się lekko zmienia, więcej tu lasu, mniej przestrzeni, ale momenty wciąż są próby najwyższej, nieco drewnianej zabudowy łagodzi obyczaje.
Kilka kropel potu na podejściu i ląduję na grzbiecie Hlinenego, który łaskawie momentami oferuje widoki spomiędzy wyrębów, tutaj w kierunku południowym, między innymi na grzbiet Jaworników.
Sam wierzchołek zalesiony i raczej niezbyt interesujący, krótką chwilę przerwy funduję sobie przy węźle szlaków u podnóża.
Zawijam się jednak sprawnie, bo pogoda coraz konkretniej straszy zlewą, liczę że uda mi się znaleźć rozsądne miejsce do przeczekania deszczu. Drogą przez las, ze stoku Javorovej widać, że żartów nie ma.
Fart mnie nie opuszcza, zlewa rozpętała się, gdy już zszedłem do doliny, byłem 20 metrów od wiaty przystanku autobusowego, zalogowałem się na dłuższą chwilę. Z uśmiechem od ucha do ucha podziwiam z mojego bezpiecznego schronienia przedstawienie pogodowe, miejsce mam, można rzec, w pierwszym rzędzie! Przetrąciłem kanapeczkę albo może nawet ze dwie, półtorej godzinki minęło jak z bicza strzelił. Czas ruszyć w dalszą drogę, po deszczu jest mokro, kto by pomyślał!
Słońce zaraz zajdzie, wypadałoby gdzieś się rozbić, na razie jednak patrzę zachwycony na morze chmur, mgieł i wieczorny spektakl, jakże tu pięknie!
Pewną wadą tej magistrali jest fakt, że prawie zawsze gdzieś za łukiem drogi jest kolejny przysiółek i ciężko o ustronne miejsce do chrapania. Siedząc na przystanku wlepiłem swoje oczy w mapę i telefon, drapiąc się po łepetynie wytypowałem ustronną polankę parę kroków w bok od szlaku i proszę! Trafiony-zatopiony, cisza i spokój, miejsce zaciszne i dogodne. Co było zrobić, zrobiłem… zupę i otulony puchem odpłynąłem w spanko…
2023-06-09: Raková – Čarták
…z rana cała ta wieczorna wilgoć siedzi na okolicy, siódma godzina, jest trochę klimatycznie, a trochę paskudnie, zbieram klamoty z lekkim obrzydzeniem do warunku zastanego.
Na szlaku ponownie melduję się koło ósmej, na dzień dobry dostaję prosto w twarz budynkiem pensjonatu. Przybytek oferuje pobyty wraz z możliwością „rozwoju duchowego”, takie atrakcje nie dla mnie jednak.
Mijam połączenie z zielonym szlakiem, warun powoli się poprawia, klimatu w tej przechadzce zaś nigdy nie zabrakło.
Dziś jednak mniej będzie tej przestrzeni z pierwszego dnia wędrówki, leśne odcinki robią się dłuższe, doznaję na przykład też takiego klimatu:
Generalnie jednak droga trzyma poziom, za chwilę w zejściu osiągnę przysiółek Majtánovci, szlak tutaj robi sympatyczny skrót łąką:
Zaliczam obowiązkowe elementy wizyty w dolinie potoku: asfalt i przystanek PKS, po czym atakuję kolejne podejście. Odrobina wiejskiej sielanki nikomu jeszcze nie zaszkodziła:
Między zabudowaniami zadbana studzienka zachęca do chwili odpoczynku.
Z uzupełnionymi zapasami życiodajnego płynu ruszam w drogę, przede mną powoli wyrasta Vyšný Kelčov, na razie jestem w wyższych partiach tej miejscowości.
Gdzieś pomiędzy kolejnymi przysiółkami taka wiatka kusi wędrowców, ja jednak okazałem się odporny na jej uroki, podążyłem dalej w dolinę.
Vyšný Kelčov niepostrzeżenie zmienił się w Nižný Kelčov, ja przysiadłem w lokalnej spelunce na półgodzinki nad kufelkiem, sąsiedni sklep zapewnił uzupełnienie zapasów, czas ruszyć dalej. Czeka mnie godzinne podejście w kierunku granicy czeskiej, w powietrzu powoli zaczyna jakby straszyć opadem? Na razie jednak pogoda zachowuje przyzwoitość, ja pomału odrabiam metry w górę, głównie lasem, z rzadkimi bliskimi widokami.
Deszcz w końcu jednak zaczyna swoją działalność, ja zaś kończę współprace z Kysucką magistralą – na przełęczy nad Bitalovcami czerwone znaki odbijają w dolinę Kisucy, ja zaś mam nieco inne plany. Na dzień dobry atakuję krótkie, ale całkiem treściwe podejście zielonym w kierunku Chaty Kminek. To miejsce też już mi znane, z przejścia granicznego – wtedy był upał i tłok, dziś jest deszcz i całkiem pusto – jedynym współkonsumentem jest bury kot. Przez chwilę rozważam nawet nocleg, ale do wieczora jeszcze parę ładnych godzin, poczekam nad zupą, co aura dla mnie urodzi. Okazuje się to podejściem słusznym, bo deszcz dość szybko jednak ustaje, więc napojony i najedzony wychylam z powrotem na świat i opuszczam gościnne graniczne schronisko, jeszcze zdążę się tu wyspać.
Ruszam wzdłuż granicy na zachód, mijając kolejne obiekty z ciągnącego się tu kompleksu turystycznego, chata Sněžná z daleka robi wrażenie niespecjalnie czynnej, ale internety jednak zadają temu kłam, może tu też kiedyś zląduję?
Z granicy miejscami można rzucić okiem na Beskid Śląsko-Morawski, dla państwa pozowała między innymi najwyższa w tym paśmie Łysa Góra.
Wygląda na to, że deszcz nie chce do końca odpuścić, ruszam zatem żwawo dalej, bo przede mną jeszcze spory kawałek w dość cywilizowanym terenie, gdzie o plac pod namiot niełatwo. Nie zatrzymuję się zatem przy chacie Masaryka, mijam bez postoju też przełęcz Bumbalka z jej ruchliwą szosą. Podejście za przełęczą w mojej pamięci było jakby mniej męczące, a może jestem o trzy lata starszy już? Na koniec dnia wylewam jeszcze kilka kropel potu. Pod wieżą widokową na Čartáku cisza i spokój, tu mi będzie dobrze, chyba już nikt nie będzie się już tu pętać?
2023-06-10: Čarták – Pod Ptáčnicí
Rano wysuwam się ze śpiwora wcześniej niż mam w zwyczaju, zapowiada się nieco dłuższy dzień, a i nie chcę epatować namiotem w obliczu różnych groźnych tabliczek i wywieszek w okolicy. Na wieżę widokową nie wejdę, nie dość że płatna, to poza godzinami otwarcia jest starannie zamykana. Zresztą tego poranka nie miałoby to wiele sensu, widoczność z tych mniej imponujących, jest chłodno, wilgotno i mgliście.
Sprawnie się ogarniam i ruszam w mroczny las. Dziś przewidziałem realizację planów, których nie udało mi się dokończyć przy poprzedniej wizycie w tym rejonie, to jest atak na grzbiet Gór Hostyńsko-Wsetyńskich, po których turlam się od przełęczy Bumbalka. Czechy witają mnie wilgocią:
Uprzednio zszedłem ze szlaku tuż przed podejściem na najwyższy szczyt tego pasma, Vysoką (1024), dziś sobie tego nie mogę odpuścić. Z płaskiego, zalesionego, wierzchołka widoków brak, co w sumie przynosi mi ulgę – gdyby nie to, musiałbym tu kiedyś wrócić przy lepszej pogodzie, tutaj jednak dzisiejsza mgła nie przeszkadza w niczym 😉
Po dalszej godzinie spaceru lasem wychodzę wreszcie na kawałek otwartej przestrzeni; mgła się rozmyła i choć warunek wciąż nie zachwyca, to wreszcie można powiedzieć, że czuć trochę przyjemności z przebywania w górach.
Momentami widoki są nawet całkiem szerokie, na południu rysuje się wyraźnie graniczny grzbiet Jaworników, tam też byłem stosunkowo niedawno.
Drugie śniadanie wypadło mi na Beneškach, w takiej oto sympatycznej wiatynce.
Szlak wygodnie prowadzi grzbietem, bez istotnych podejść czy zejść, pogoda w miarę dopisuje – mimo wiszących chmur, deszcz mnie oszczędza. Odcinki leśne przeplatają się z nielicznymi polanami, cały czas oferującymi widoki głównie w kierunku południowym:
Na przełączce pod szczytem Kotlovej ulokował się lokal gastronomiczny, który wcześniej słychać, niż widać – Czesi uprawiają tu masowo turystykę piwno-nalewkową. Przemknąłem nawet nie zwalniając, to nie dla mnie atrakcja jednak.
Uwaliłem się kawałek dalej na trawce, w ciszy i samotności, od razu lepiej w takich okolicznościach.
Powoli jednak trzeba się rozglądać za jakimś obiadem, zmierzam zatem w kierunku szczytu Soláň, w którego rejonie rozłożyło się kilka schronisk, hoteli i restauracji, korzystających ze stałego dopływu turystów dzięki przecinającej grzbiet drodze. Z początku idę głównie lasem, jednak im bliżej wspomnianej drogi i lokali, tym częściej można natknąć się na atrakcyjny widok.
Ciepły posiłek zapewnia mi Horský hotel Čarták, w którym zajmuję jedno z nielicznych wolnych miejsc. Nie bawię zatem długo. Z pełnym brzuchem zarzucam wór na plecy, przekraczam szosę i kontynuuję drogę na zachód.
Ten odcinek w większości biegnie przez las, nieliczne widoki otwierają się głównie dzięki wytężonej pracy leśników. Z podejścia w kierunku Tanečnicy:
Zarośnięty wierzchołek szlak obchodzi, oszczędzając ostrzejszego podejścia. Odpoczywam chwilę przy odbiciu niebieskiego szlaku i ruszam dalej w las. Pod Vsackým Beskydem:
Główną zaletą dość monotonnego szlaku jest to, że idzie się nim… szybko i sprawnie. Najciekawsze widoki – na Wielki Jawornik (ten w Beskidzie Śląsko-Morawskim) z przyległościami – na tym odcinku można zaobserwować dzięki przecinającej grzbiet linii energetycznej:
Momentami nawet przebija się trochę wieczornego słońca:
Jednak większość drogi biegnie w istotnie mniej atrakcyjnych warunkach:
Czeka mnie ostatnie podejście, na Ptáčnicę. Tu stoi całkiem spora wiata, miejsce zdecydowanie godne rozpatrzenia noclegowo:
Postanowiłem jednak spróbować szczęścia w stojącym pod szczytem schronisku. Horský hotel Vsacký Cáb okazał się jednak niegościnny i, zgodnie z logiką, w czerwcowy weekend zarezerwowany pod korek. Co było robić, zawróciłem do wiaty, a ona… okazała się już zajęta przez grupę Czechów, wyraźnie szykujących się do dłuższej imprezy. Wykazałem się brakiem towarzyskości i poszedłem dalej, rozkładając się w końcu już po zmroku, u zbiegu szlaków Pod Ptáčnicí, w ciszy i luksusie samotności.
2023-06-11: Pod Ptáčnicí – Valašská Bystřice
Na ostatni dzień pozostało mi tylko zejście do cywilizacji i powrót do domu. Obrałem kierunek na najbliższą większą miejscowość, Valašská Bystřice. Chwilę po 7 rano rozpoczynam operację odwrót, szkiełko mnie zawilgło!
Na czerwonym szlaku zejściowym jeszcze taka wiatka się napatoczyła, gdybym wiedział o niej wieczorem, może bym sobie oszczędził rozkładania namiotu w lesie?
Im bliżej miejscowości, tym częściej można rzucić okiem w przestrzeń, choć na dalekie widoków dziś nie ma na razie szans.
Jeszcze ostatnie metry przede mną, 8:30, Valašská Bystřice, koniec tej wycieczki – pozostał jeszcze „tylko” praktycznie całodzienny powrót na Mazowsze…
Tradycyjnie słów kilka na koniec: niesamowicie mnie ujęły krajobrazy Kysuckiej magistrali, zwłaszcza początkowy odcinek to strzał w dziesiątkę, przepiękny odcinek szlaku, odległy od zgiełku i gwaru, zachwycający i zaskakujący. W porównaniu z tą atrakcją mniej porwał mnie grzbiet Gór Hostyńsko-Wsetyńskich, w dużej mierze zalesiony i pozbawiony uroku – ten odcinek zdecydowanie miejscami trącił monotonią. Słowacką część tej wycieczki polecam jednak zdecydowanie każdemu amatorowi ciorania się po bocznych ścieżkach, dobra w niej jest co niemiara.
Tą, taką imprezą mnie zniszczyłeś! Wielkie dzięki za inspirację, ten temat zapisuje w kajecie, nie ma ch**a we wsi 🙂 Mam nadzieję, że zdroju ze studzienki golnąłeś. Impreza wyborna, zdjątkiem ze stoków Javorovej jestem porobiony. Jeszcze raz …dziękować!
Mnie też ten odcinek pozamiatał, będę musiał tam kiedy wrócić 🙂 Cieszę się, że trafiłem w gusta ;)) Zdrój oczywiście był eksploatowany, nie można sobie takiego dobra odmawiać!