W maju gruchnęła wieść, że inwestor po raz kolejny przygotowuje się do zabudowy Hali Jaworowej kompleksem hotelowym i stokami narciarskimi. Wieść zrobiła kilka okrążeń po internetach, z każdym kolejnym zbierając srogie i słuszne oburzenie, docierając wreszcie nawet do mnie. Jako, że miejsce należy do najpiękniejszych w okolicy, a nie miałem jeszcze okazji uhonorować go biwakiem, niezwłocznie wrzuciłem sprzęt do plecaka i w pierwszym możliwym terminie obrałem właściwy kierunek…
2022-05-14: Bystra – Hala Jaworowa
…aby spiąć imprezę w weekend, musiałem ruszyć z domu o jakiejś pogańskiej porze, wytaczam się z pociągu w Bielsku chwilę po 11 w sobotę. Dorzucam do plecaka jeszcze parę bułek, uzupełniam zapasy kawy w organizmie i okrętuję się na pokład 57 do Bystrej Leśniczówki. Autobus wjeżdża głęboko w dolinę Białki, oferując turyście na dzień dobry szansę na 300 metrów podejścia pod przełęcz Kołowrót. Jesteśmy na zielonym szlaku, kilka minut po południu, czas-start!:
Szlak biegnie głównie podniszczoną, ale wciąż w miarę wygodną, drogą zrywkową. Oczywiście dominującym widokiem w krajobrazie jest efekt pracy leśników, bo jakże by inaczej…
Droga podchodzi zrazu dość łagodnie, ale potem troszkę staje dęba – choć może to tylko złudzenie osłabionego zimowym lenistwem turysty? Na Kołowrót, do spotkania z żółtym szlakiem, rzeczony dociera jednak upocony; kontemplując wyłaniające się zza drzew Bielsko nabieram sił, najgorsze chyba już za mną?
Szyndzielnię sobie odpuszczam, byłem kiedyś na Szyndzielni, nie będę sobie nią zawracał głowy. Zielony szlak zapewnia więcej kameralności. Widziałem też chyba Niezidentyfikowany Obiekt Babiogóropodobny, a może tylko od smogu w dolinach mam majaki?
Na Klimczok też nie wchodziłem, co ja przyszedłem w góry chodzić po szczytach? Nie oszukujmy się, podejście mnie przeraziło, to nie są sprawy dla ludzi w moim wieku!
Schronisko to co innego! Zupę zjadłem, kawę też, przede mną czerwony szlak w stronę Beskidu Węgierskiego, czas iść. Pierwszy etap mija bez wielkich wzruszeń, przed Chatą Wuja Toma się zatrzymałem, na Małe Skrzyczne popatrzyłem:
Do Chaty też zaszedłem, przypomniałem sobie że pod Klimczokiem nie zjadłem drugiego dania. Kręcę głową z niedowierzaniem, amatorski błąd! To z tego niewyspania, na pewno. Sprzed lokalu widać też to większe ze Skrzycznych, też parę innych drobiazgów nieco dalej, w takiej aurze trawi się lepiej.
Na koniec dnia czeka mnie wędrówka po Beskidzie Węgierskim, prościutko do celu. Spoczywam na chwil kilka na Hyrcy, wzruszony treścią unaocznioną:
I dalej ruszam ku Kotarzowi, łapiąc po drodze kolejne widoki na Skrzyczne skąpane we wczesnowieczornym słońcu:
Jeszcze kawałek w bok z grzbietu niebieskim szlakiem i już jestem na miejscu. Hala w całości ogrodzona palikami z jakimiś groźnymi napisami o zakazie wstępu, święta własność prywatna i podobne pamflety; oczywiście nikt się tymi bzdurami nie przejmuje, lud jednak zachował resztki zdrowego rozsądku. Na hali spora grupka ludzi w różnym wieku. Są i rodziny z dziećmi, jest trochę turystów w różnym wieku, kilkanaście namiotów, grille i ogniska, pełna sielanka. Trafiłem chyba ogólnie w dobrym momencie:
Rozmawiam z sympatyczną rodziną z Brennej chwil kilka, w międzyczasie rzucając obiektywem to tu, to tam, chwila trafiła się zdecydowanie z tych piękniejszych i kojących duszę spokojem.
Po zmroku nie baluję długo, wstałem o zbyt barbarzyńskiej porze aby siedzieć do późna. Odszedłem trochę od „centrum” Hali w jej głąb, tam się rozstawiam, szybka kolacja i wciskam się w wór, czas na mnie.
2022-05-15: Hala Jaworowa – Wisła
W nocy trochę walczyłem z zimnem, w końcu doszedłem do jako-takiego porozumienia ze śpiworem, co pozwoliło mi spokojnie pospać do szóstej. Za oknem zapowiedź pięknego dnia:
W takim warunie nie ma co marudzić w worku, trzeba korzystać! Okoliczność jest zaiste zachwycająca:
Spakowany ruszam chwilę po 7, wracam się do niebieskiego szlaku. Czymże byłaby hala bez bacówki?
Pozostałe namioty wciąż chrapią, ja chłonę piękno rejonu, słów brakuje:
W końcu jednak trzeba ruszyć dalej, kontynuuję wczorajszą wędrówką czerwonym szlakiem biegnącym grzbietem Beskidu Węgierskiego. Przede mną Biały Krzyż, miejsce zapewne całkiem ładne, jednak zagospodarowane do bólu. Kontrast z opuszczoną chwilę temu Halą dobija, wraz z myślą że niedługo i ona może tak wyglądać. Jest tu jakiś magik Photoshopa, który zapacykowałby ten cały syf?
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre, powoli otwierają podwoje lokalne jadłodajnie, a to dobra okazja by wspomóc się kawą. W międzyczasie parkingi i pobocza powoli zapełniają się puszkami, czas najwyższy stąd spadać, zanim i na mnie zaparkuje jakiś miłośnik przyrody, który najchętniej by wjechał samochodem na szczyt. Ostatni łyk kawy oznacza początek zejścia żółtym szlakiem, nie opuszczę go już do końca wycieczki, sprowadzi mnie prosto do dworca kolejowego w Wiśle.
Pierwszy odcinek zejścia, poza dość karkołomnym asfaltowym stopniem wykonanym w ramach absolutnie niezbędnej modernizacji jakże ważnej arterii komunikacyjnej, nie niesie za sobą większych wzruszeń, wokół las, tylko miejscami coś przeziera zza drzew. Sytuacja zmienia się drastycznie gdy – minąwszy odejście wpierw zielonego, potem zaś czarnego szlaku – zbliżam się ku Trzem Kopcom Wiślanym, tu otwiera się widoczek całkiem spoko klasy. Tu na ten przykład widać w dali Klimczoka, wprawne oko też wypatrzy miejsce mojego dzisiejszego noclegu.
Towarzystwo tu też nieco bardziej sympatyczne niż na Białym Krzyżu, choć z pewnością trawę niszczy nie gorzej od parkujących gdzie popadnie niedzielnych turystów.
Wpadam na chwilę do Telesforówki na coś zimnego, szanuję bardzo to miejsce, a jeszcze bardziej – widok sprzed niego, zawsze koi nastrój.
Nastrój nastrojem, a ja tu muszę dziś do domu, koty nakarmić, opuszczam gościnną chatę i pędzę na dół. Ludność korzysta z pogody i gremialnie wyległa na łąki, a ja tylko się zżymam, że na tym Mazowszu to z wycieczek górskich mam tylko moje czwarte bez windy, yhh.
Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, gdzie zmierzam, widok na hotelowe molochy otwierający się po wyjściu z lasu w jedno z wysoko położonych osiedli nie pozostawia żadnych wątpliwości: Wisła.
W zaistniałej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak zawijać się na dół, wśród gęstniejącej zabudowy trafiam w końcu na most w Wiśle na Wiśle, jeszcze kilka kroków i jestem pod dworcem. Tenże jest w pełnym rozkopku, pociągi kursują w formie komunikacji zastępczej, za to restauracjobrowar w budynku dworca działa pełną parą. Co było zrobić, nakarmiłem się i napoiłem, podróż przede mną długa, trzeba mieć siły…
Gdy opisuję tę wycieczkę, niemal rok po jej odbyciu, plany zabudowy Hali Jaworowej po protestach społecznych chwilowo odłożono do archiwum. Nie mam jednak, niestety, wątpliwości że jeszcze niejednokrotnie temat się przewinie, a koniec końców skutecznie zrealizuje; pieniądz, jak zawsze, przemówi silniej od wszystkich świętości i zasad. Oby jednak nastąpiło to jak najpóźniej i jeszcze wiele lat Hala wyglądała tak, jak dziś…
Trochę mnie uspokoiłeś, że Hala Jaworowa zostaje „na swoim miejscu”. Nocleg na Hali Jaworowej to majstersztyk. Przywołałeś wspomnienia. Dziękować!
Oby została jak najdłużej nietknięta, planuję jeszcze parę razy tam się pojawić 😉