Majówka na poligonie

„W centrum pasma jest usytuowany rozległy poligon. Podobno w czasach, gdy Czechosłowacja była członkiem Układu Warszawskiego, stacjonowały tam radzieckie rakiety SS20. Dziś wojsk radzieckich już nie ma, jednak w góry Lewockie wstęp jest nadal zakazany, a trasy turystyczne wytyczono wyłącznie po ich obrzeżu.”

Tyle przewodnik Barbary Zygmańskiej po górach Słowacji. Na szczęście nie wszystko jest niezmienne i nawet chłopcy z dużymi zabawkami czasami opuszczają swoje gniazda, a książki się dezaktualizują. Dziś, 18 lat po wydaniu tej (jakże zacnej) pozycji dostęp w góry Lewockie jest bezproblemowy, mimo ich nieodległej militarnej przeszłości. To świetny powód, by to nieodległe od granic Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pasmo odwiedzić, na co poważyliśmy się tegoroczną majówką wraz z Zuzą i Pawłem.

2023-04-29: Ihľany – chata Vinná

Sprawna zmiana środka transportu z indywidualnego na zbiorowy nastąpiła w Białej Spiskiej, skąd pozostało nam już tylko doczekać końcowego przystanku w Ihľanach, gdzie bezlitośnie musieliśmy sami siebie zmusić do zarzucenia worów na rozleniwione zimowym brakiem aktywności plecy. Najlepsze co można powiedzieć o startowym warunie pogodowym to to, że nie pada. Jeszcze? Już? Ciężko stwierdzić.

Na dzień dobry zaordynowałem bezszlakowe podejście na Bleskovec. Z obranej przez drogi prowadzącej w tym kierunku jak na dłoni widać szczyt, który nadał nazwę miejscowości – Ihla (1283), drugi najwyższy wierzchołek gór Lewockich. Za swoją nieznacznie niższą siostrą chowa się najwyższa z najwyższych w tym paśmie Čierna hora (1289).

Nieznaczny skręt głowy pozwoli dostrzec inne szczyty okolicy, pomimo dość paskudnego warunku. Widoczna na zamykającym krajobraz grzbiecie potężna wieża widokowa wprowadziła sporo zamieszania w wycieczkę, albowiem nikt z nas w sercu dawnego poligonu nie spodziewał się takiej infrastruktury, żadna ze znanych nam map nie pokazywała w tym kierunku nic podobnego. Pojawiły się głosy, że to Eliaszówka, ale udało mi się je spacyfikować. Zagadka wyjaśni się wieczorem, ale na razie poruszamy się bez jej rozwiązania.

Płaskaty wierchołek Bleskovca (818) oferuje w sprzyjających momentach widok klasy zerowej na Tatry, dziś jednak warunek należy do tych mniej akceptowalnych. Coś tam jednak w tych chmurach siedzi:

Zawijająca na szczycie betonowa droga nie pozostawia złudzeń co do poprzednich gospodarzy tego terenu; jesteśmy na górnym tankodromie, dziś miejsce manewrów czołgów powoli obejmuje ponownie we władanie przyroda…

Betonką docieramy na kolejny widokowy punkt, tym razem ponownie centralna część masywu Lewockich z górującą Ihlą. Jakby się przecierało coś, czy moje stare oczy dostrzegają błękitne niebo?

Żeby nie było za różowo, warto pamiętać że większość dróg w tym paśmie to… no właśnie drogi. Betonowe, asfaltowe, przy odrobinie szczęścia szutrowe, ale jednak – jezdne drogi, niekoniecznie bardzo przyjazne turyście pieszemu. Jedną z nich spadamy do ujścia Kamiennej Doliny:

Rzeczoną teraz będziemy podążać pod górę dłuższą chwilę, rozpatrywałem tu różne warianty bezszlakowe dotarcia na główny grzbiet, jednak ostatecznie, mając w pamięci zdecydowanie niepewną pogodę, zdecydowaliśmy się na opcję najkrótszą, ale i najasfaltowszą. Robimy sobie krótką przerwę u zbiegu dolin: Kamiennej i Zadnej, tu zagospodarowanie nie pozostawia złudzeń, że leśnika ciężej wykurzyć z gór niźli żołnierza:

A dalej już monotonne zdobywanie wysokości asfalcikiem, kroczek za kroczkiem, łącznie z 9 kilometrów. Pozostaje się cieszyć, że nie trafił nam się ten cymes upalnym latem…

Koniec końców, jednak stawiamy nasze lekko obolałe stopy na drodze grzbietowej (tym razem szuter), którą prowadzi jedyny w centralnej części pasma pieszy szlak turystyczny. Wiele więcej w Lewockich jest szlaków rowerowych, co poniekąd jest pokłosiem dużej liczby jezdnych odcinków pozostawionych przez wojaków. Z grzbietu widoki, co prawda ponownie ograniczone dzisiejszą pogodą, ale wciąż radujące dusze i pobudzające po monotonnej stokówce. Pięknym wałem prezentuje nam się Branisko, od Smrekowicy po lewej do Sľubicy na przeciwnym końcu.

Kilka kroków na północ grzbietem i odkrywa się przed nami chata Vinná. W środku żywego ducha, przed chatą spora wiata, tuż obok wydajne źródło – same luksusy! Mimo stosunkowo wczesnej pory – jest dopiero 17 – decydujemy się tu zrzucić wory na dobre. Swoje lenistwo tłumaczymy zmęczeniem po krótkiej nocy, oszczędzaniem się po przerwie zimowej, dostępem do wody, standardowe wymówki ;). Przyznać jednak trzeba, że miejsce zdecydowanie jest z tych urokliwszych:

Po obiadokolacji zostawiłem moich towarzyszy i polazłem na nieodległy punkt widokowy na zboczu Javoriny. Jeszcze nim doszedłem na miejsce, zobaczyłem że z drogi grzbietowej byłoby dużo widać, gdyby było coś widać. Upierać się będę, że tam w tle perspektywę zamykają góry Wołowskie, Kojszowska Hala jak żywa, tylko daleko i przymglona:

Przy tej okazji wyjaśniła się też tajemnica wieży, którą widzieliśmy na początku wycieczki – stoi ona… tutaj. W sercu gór Lewockich, w miejscu bez żadnej infrastruktury turystycznej, ładnych kilka godzin spaceru od najbliższych miejscowości. Wieża jest zamknięta, bo budowa wciąż trwa, choć wygląda na w miarę skończoną; nie da się ukryć, że jest to imponujące bydlę, choć wciąż intryguje sens takiego przedsięwzięcia w tym miejscu:

Spod wieży też sporo widać, usiadłem na ławeczce i sobie popatrzyłem na Tatry Niżne z Kráľovą hoľą, rzuciłem też okiem na Tatry Wysokie; mimo nieprzyzwoitego warunu miejsce z miejsca zaklasyfikowałem jako imponujące i must see.

Wróciłem na skróty, po drodze w ostatnich chwilach dnia wpadłem na jeziorko, klimat panuje tu ogólnie niewąski:

Na naszym biwaku za to konsternacja, bo przyjechał facet z lasów i mówi, że w chacie będą nocować ludzie i nasza obecność jest z grubsza niepożądana. Negocjacje stanęły na tym, że nasza obecność została jednak niechętnie, ale zaakceptowana. Obawiałem się, że niespodziewani goście (czy też raczej gospodarze) będą z gatunku hucznych, jednak szczęśliwie nic takiego miejsca nie miało, więc wstajemy wyspani…

2023-04-30: Chata Vinná – Levočská dolina

…pomimo tego, poranne nastroje w grupie odległe są od pozytywnych; pogoda postanowiła się określić i zdecydowanie obrała kierunek na klapę. O poranku widoczność sięga kilkudziesięciu metrów przy silnym wietrze i zacinającej mżawce, generalnie nie jest nadmiernie wesoło:

Rzeczowe określenie naszych możliwości i chęci przywiodło nas ku decyzji o obraniu kierunku południowego, miast przewidzianego uprzednio północnego, w głąb masywu. Zawijamy się ku cywilizacji, na dziś celem Lewocza, tam się podsuszymy i ogrzejemy pod kołderką. Gdzieś na czerwonym szlaku:

Chwila postoju przy szlakowęźle Kozí hrb, tu wbijamy się na szlak rowerowy doliną Peklianskiego Potoku:

Zejście wiedzie oczywiście porządną szutrową drogą, zgubić się w tym paśmie raczej nie sposób…

Powoli dochodzimy do Lewockiej Doliny, uzdrowiskowo-wypoczynkowej części Lewoczy, przy tej pogodzie i grubo przed sezonem raczej wymarłej. Przed nami rośnie w oczach przeciwstok, na który za chwilę będziemy się wbijać, aby przez Mariánską Horę dotrzeć do miasta:

Taki przynajmniej miałem plan, jednak gdy doszliśmy do pierwszych zabudowań osady, musiałem go zrewidować, albowiem Paweł nagle i znienacka złapał stopa do centrum miasta. Cóż było zrobić, Mariánska Hora musi poczekać :))

Lewocza, wiadomo, zawsze zachwyca. Bliżej wieczora pogoda zrobiła się nawet akceptowalna:

A wręcz, o zgrozo, dobra, co napełniło lekkim żalem moje serce, rwące się do dalszej eksploracji w głębi masywu:

Serce zostanie jednak ukojone wycieczkami w bliższej okolicy Lewoczy, poza zasięgiem dawnego poligonu, jednak bez wątpienia atrakcyjności ponadprzeciętnej…

2023-05-01: Vlková – Lewocza

…pierwszą z nich rozpoczęliśmy w położonej na zachód od Lewoczy Vlkovej. PKS wyrzuca nas chwilę po jedenastej, pogoda tym razem dopisuje. W miejscowości jest zabytkowy kościół, ale kościoły nigdy nie były specjalnym przedmiotem naszego zainteresowania, więc rzucamy tylko okiem z bezpiecznego dystansu.

Dużo bardziej ciekawi nas to, co dzieje się na horyzoncie, albowiem wylądowaliśmy w miejscu z całkiem niezłym widokiem. Poprawnym takim, dopuszczającym, nic wybitnego, ale popatrzeć można.

Ze smutkiem stwierdzam, że będziemy musieli się dziś z tym mierzyć przez pół dnia, degrengolada na całego! Warto też dodać, że Niżne Tatry też istnieją i mamy tego niezbite dowody.

Jakby tego było mało, pamiętać należy że jesteśmy wciąż w Górach Lewockich i widać to jak na dłoni, Ihla i Čierna hora prężą się dumnie.

Zniesmaczeni tymi warunkami podążamy dość powoli na wschód, rzucając co jakiś czas kontrolne spojrzenie w tył, czy aby na pewno Tatry wciąż stoją. No stoją, co mają nie stać?

Na szczęście to rozpasanie szybko się kończy i wchodzimy w las, gdzie wreszcie możemy zająć się marszem, a nie podziwianiem jakichś widoków. Przeskakując przez rozoraną przez leśnych dolinkę niewielkiego potoczku podchodzimy pod Spálenisko, po drodze mijając klimatyczne kameralne polanki.

Za niewyraźnym, zarośniętym wierzchołkiem ponownie lądujemy na jakichś widokowych łąkach, co za pech! Lokal pod biwak w sumie jak znalazł, przestrzeń zapiera dech.

Nasyciwszy oczy schodzimy do Vlkovców, gdzie planowaliśmy lekko nasycić również nasze gardła. Z planów nici, święto zamknęło sklep, a kryzys – karczmę.

Co było robić, potuptaliśmy dalej, parę kilometrów asfaltem jeszcze nikogo nie zabiło. Przed nami kolejna wybitna pozycja dzisiejszego dnia, Brezová, miejsce ocieka klimatem.

Na łące kilka rodzin piknikuje, wszystko to pod czujnym nadzorem tatrzańskich szczytów.

Niebieski szlak w drodze na grzbiet mija urokliwie położoną kapliczkę:

Z grzbietu zaś widać to samo, co od początku dnia, szału można dostać! Położyliśmy się i my, spieszy się komuś gdzieś?

Zeszło nam trochę tu czasu jednak, ale w końcu trzeba było się podnieść i ruszyć dalej. Wchodzimy na leśny odcinek, aby dotrzeć w końcu do Zbojníckiej lúki, gdzie nasz niebieski szlak skręca do Lewoczy.

Proste rozwiązania są jednak dla ludzi bez wyobraźni, odrzucamy najkrótszą drogę powrotną i zaczynamy zejście czerwoną ścieżką. Przed nami wyrasta ponownie, jak wczoraj, Mariánska Hora, przez którą planujemy powrót.

Najpierw lądujemy jednak nad jeziorkiem w dolinie, które wczesnym majowym wieczorem pogrążone jest w ciszy. W sezonie pewnie jest tu dużo gwarniej, teraz jednak można złapać chwilę wytchnienia w towarzystwie nielicznych spacerowiczy i rowerzystów.

Koniec końców, tak dobrze nam poszło z tym wytchnieniem, że wróciliśmy do Lewoczy drogą, olewając ponownie nieszczęsną Mariánską Horę, która nie może doczekać się naszej wizyty…

2023-05-02: Torysky – Lewocza

…co było robić, kolejnego dnia też zaplanowaliśmy odwiedziny Mariánskiej Hory. Podobnie, jak poprzedniego dnia, zaczynamy od wyjazdu autobusem – tym razem na wschód – i planujemy popołudniowy powrót do Lewoczy. Dziś punktem startowym są Torysky, niewielka wioska u podnóża głównego masywu Gór Lewockich. Pogoda nie jest aż tak wybitna, jak wczoraj, jednak nie ujmuje to niczego urokowi okolicy:

Startujemy niebieskim szlakiem, dzisiejsza trasa stosunkowo krótka, jednak nie pozbawiona atrakcyjnych pejzaży. Pierwsze setki metrów to asfalcik, jednak nastroje stanowczo łagodzą tzw. okoliczności przyrody:

Zagłębiamy się w las, tracąc kontakt z nawierzchnią utwardzoną. Nie mija wiele czasu, gdy odnajdujemy się na łąkach nad Závadą. Dziś widoki na Tatry dość ograniczone:

Może dzięki temu możemy skupić się na tym, co bliżej? A przyznać trzeba, że nieliche wrażenie robi ta zapomniana przez wszystkich okolica:

Na wschodzie majaczy masyw Braniska, Smrekovica pozdrawia serdecznie.

A my zbliżamy się pomału do szosy, którą zresztą tu przyjechaliśmy. Wciąż jest uroczo:

Szlak umiejętnie omija większość asfaltu, my dokładamy do tego szybki skrót i już zbliżamy się do wioseczki Uloža, położonej na wysokości ponad 900m:

Jak to powszechne, stare ustępuje miejsca nowemu, gospodarstwa są wypierane przez współczesne domy mieszkalne i letniskowe. Tylko widok na majestat Tatr niezmienny.

Wychodząc z miejscowości, widzimy Niżne Tatry, a także Mariánską Horę, po raz pierwszy na tym wyjeździe z góry. Czyżby tym razem miało się udać?

Z dwóch tras na zachód wybraliśmy czerwony szlak pieszy. Na razie jesteśmy na trawersie Zimnej hôrki, to miejsce też robi wrażenie.

Krótki odcinek leśny i ponownie wychodzimy na piękne łąki, pod Diablovym vrchem zmieniamy kierunek na południowy, a szlak na niebieski. Jest dobrze:

Na chwilę znów giniemy w lesie, potem ostatnie metry asfaltem i już jest Ona. Mariánska Hora, z przypadku nasz najczęstszy cel na tym wyjeździe. To jedno z ważniejszych miejsc kultu religijnego w Słowacji, cel pielgrzymek od wielu stuleci.

Nasza mocno ograniczona religijność nie pozwala nam poczuć klimatu, więc więcej czasu poświęcamy na podziwianie panoramy Lewoczy zamkniętej wałem Niżnych Tatr, jakoś lepiej się w tym odnajdujemy.

Na koniec zostało już tylko zejście asfaltową aleją do miasta, gdzie skończymy słowacką część wyjazdu. Prognoza na kolejny dzień zapowiada nieustanne opady, w naszym wieku to już nie do zaakceptowania. To jednak nie koniec wyjazdu, ale to zostawmy na kolejny wpis…

Jeśli zaś o Lewockie chodzi, temat okazał się wielce atrakcyjny, choć najbardziej intrygującą i tajemniczą część masywu trzeba było odłożyć na inną okazję. W kościach czuję, że nastąpi ona całkiem niedługo, temat zasługuje z pewnością na pogłębioną eksplorację, a mnie niedokończone tematy śnią się po nocach.

3 Comments

  1. Teren na imprezę wybrałeś nielichy. Góry Lewockie na pewno odwiedzę, dziękować za ten wpis. Czekam oczywiście na kolejne akcje z tego pasma. Panoramą Tatr pozamiatałeś!

Submit a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *